Wiedza

PPP – Prosto, Precyzyjnie, Przystępnie?

Pomiar w centymetrowej dokładności za pomocą odbiornika satelitarnego? Dzięki RTK to od lat codzienność choćby dla geodetów. Ale technologia ta ma kilka zasadniczych wad, przez które wielu użytkowników z coraz większą nadzieją patrzy na inny trzyliterowy skrót – PPP.

Dokładność amatorskiego odbiornika satelitarnego wynosi nie więcej niż kilka metrów i dużo lepsza nie będzie – takie są bezwzględne prawa fizyki. Żeby wyznaczyć nasze współrzędne, instrument musi wyliczyć odległości do satelitów GPS (lub GLONASS, Galileo czy BeiDou). Ograniczeniem w rozwoju sprzętu amatorskiego jest to, że odległości te są wyznaczane na podstawie odczytu wiadomości nawigacyjnych nadawanych przez owe satelity.

By uzyskać wyższą dokładność, trzeba mocniej „wgryźć” się w sygnał satelitarny – nie w kolejne wiadomości, ale w fale sygnału radiowego (które mają długość około 20 cm) lub nawet w części tych fal. Brzmi bardzo prosto, więc gdzie jest haczyk? Ano, w obliczeniu nieoznaczoności, czyli liczby fal znajdujących się pomiędzy odbiornikiem a satelitą. Okazuje się bowiem, że ich wyznaczenie w przypadku satelitów orbitujących z ogromną prędkością ponad 20 tys. km nad Ziemią jest bardzo trudne.

W przypadku wspomnianej na wstępie technologii RTK (Real Time Kinematic) obliczanie owej nieoznaczoności jest wspomagane poprzez poprawki, które generuje i rozsyła do użytkowników tzw. stacja bazowa lub referencyjna, czyli specjalny odbiornik znajdujący się w miejscu o bardzo dokładnie określonych współrzędnych. Korzystając z tych korekt i z sygnałów z minimum 5 satelitów nawigacyjnych (Tak! Pięciu, a nie jak w amatorskich instrumentach czterech), odbiornik RTK powinien zacząć pomiar w centymetrowej dokładności już po kilku-kilkunastu sekundach od włączenia. Brzmi chyba zbyt prosto, by było prawdziwe? Owszem, o czym można się przekonać chociażby z lektury geodezyjnych forów dyskusyjnych, gdzie narzekań na RTK nie brakuje.

Nie zawsze RTK

1. Nie zawsze w zasięgu – Korekty RTK dostarczane są do odbiornika najczęściej przez sieć komórkową. O ile w mieście nie ma z nią problemu, to – jak zapewne przekonał się już każdy z nas – brak zasięgu na odludziu nie jest niczym niezwykłym. A nawet jak sygnał jest, to szybkość transmisji danych może pozostawiać wiele do życzenia.

2. Nie zawsze w pobliżu – Korekty RTK zapewniają centymetrową dokładność pomiaru, ale tylko w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od stacji referencyjnej. Teoretycznie to nie kłopot, bo w Polsce działa już kilkaset takich stacji rozmieszczonych we wszystkich regionach kraju. W praktyce pojawia się jednak kilka problemów. Po pierwsze, stacje te należą do różnych sieci, a poszczególne sieci nie zawsze obejmują cały kraj. Z kolei korzystanie z kilku sieci to dodatkowe wydatki. Po drugie, nawet jak mamy stację w pobliżu, to może ona ulec awarii. Rzut oka na stronę ASG-EUPOS (największej krajowej sieci) pokazuje, że wcale nie zdarza się to rzadko. Geodeta może więc wówczas tylko siąść i płakać lub wystawić własną stację referencyjną. Po trzecie, dostęp do poprawek robi się kłopotliwy, gdy chcemy mierzyć w różnych krajach, w tym w regionach odludnych czy na morzu, gdzie stacji referencyjnych nie ma i nie będzie.

3. Nie zawsze w cenie – Koszt budowy wspomnianego ASG-EUPOS wyniósł 28 mln zł, do tego trzeba doliczyć kolejne miliony wydane na utrzymanie i modernizację systemu. Dobrze pokazuje to, że pokrycie większego obszaru korektami RTK jest po prostu kosztowe, a koszt ten oczywiście na końcu ponosi użytkownik. To jedna z głównych przyczyn, dla których technologia ta jest wykorzystywana głównie przez profesjonalistów.

Czemu PPP?

Wszystkich tych wad pozbawiona jest metoda PPP (Precise Point Positioning) czasu rzeczywistego:

1. Zawsze w pobliżu – Clue technologii PPP polega na tym, że korekty nie dotyczą tu – jak w przypadku RTK – lokalnych obserwacji obowiązujących wyłącznie w promieniu kilkudziesięciu kilometrów, ale błędów orbit poszczególnych satelitów nawigacyjnych oraz ich zegarów. Są to więc dane, które mogą być wykorzystane przez odbiornik znajdujący się w dowolnym zakątku świata, nawet na środku oceanu. Informacje o precyzyjnych orbitach i działaniu satelitarnych zegarów atomowych generowane są przez znacznie rzadszą niż w przypadku RTK sieć stacji referencyjnych (mówiąc precyzyjniej: w przypadku PPP są to stacje śledzące, bo ich głównym zadaniem jest śledzenie orbit satelitów). Mimo to i tak jest to system o dużej redundancji, bo każdego satelitę obserwuje w danej chwili kilka stacji. Krótko mówiąc, nawet jeśli któraś z nich ulegnie awarii, nie wpłynie to na dostępność usługi czy dokładność wyznaczania pozycji.

↓ Schemat działania technologii PPP czasu rzeczywistego: obserwacje satelitów GNSS ze stacji naziemnych wysyłane są przez centrum obliczeniowe do satelitów geostacjonarnych, skąd trafiają do użytkowników końcowych. Mogą też do nich trafić przez sieć komórkową (źródło: NovAtel)

2. (prawie) Zawsze w zasięgu – Fakt, że w przypadku technologii PPP nadawana jest jedna uniwersalna korekta, sprawia, iż można ją dostarczać do odbiorników za pomocą satelitów geostacjonarnych. Jeśli operator wynajmie ich kilka, może łatwo objąć zasięgiem cały świat. W takim przypadku nie ma więc mowy o tym, że stracimy zasięg na odludziu. Oczywiście i ta metoda komunikacji ma swoje wady. Przede wszystkim tę, że w lesie, górach czy wśród gęstej zabudowy satelity geostacjonarne mogą stać się niewidoczne dla odbiornika, a wówczas nici z dokładnego pomiaru. Warto jednak podkreślić, że satelity geostacjonarne są z reguły wysoko na niebie, a poza tym niektórzy dostawcy korekt PPP inwestują w dodatkowe aparaty, by każdy użytkownik miał w swoim zasięgu przynajmniej dwa źródła korekt. Co więcej, część usługodawców zapewnia alternatywny dostęp do danych również przez sieć komórkową.

3. (chyba) Zawsze w cenie – Pokrywająca całą Polskę sieć ASG-EUPOS ma ponad 100 stacji referencyjnych. To mniej więcej tyle samo co RTX – sieć Trimble’a obejmującą zasięgiem cały świat! Krótko mówiąc: koszt budowy systemu dostarczania korekt PPP w przeliczeniu na powierzchnię jest znacznie niższy niż w przypadku RTK. Czy przekłada się to na niższą cenę usług? Niestety, trudno powiedzieć, bo dostawcy korekt PPP generalnie nie ujawniają publicznie swoich cenników. Wyjątkiem jest Trimble, którego najdokładniejsza usługa RTX (CenterPoint) kosztuje 2 tys. euro. Dla porównania za ASG-EUPOS zapłacimy 1500 zł, oferta tej amerykańskiej firmy może więc wydawać się bardzo droga. Pamiętajmy jednak, że RTX jest usługą globalną, a abonament za ASG-EUPOS w porównaniu do zagranicznych odpowiedników jest bardzo tani. Żeby nie być gołosłownym: roczny dostęp do niemieckiej usługi RTK wynosi właśnie 2 tys. euro.

Dodajmy, że dostęp do korekt PPP bywa oferowany na ograniczonych warunkach za darmo. Na przykład użytkownicy niektórych odbiorników Trimble’a mogą korzystać bezpłatnie z RTX, gdy urwie im się połączenie z korektami RTK. Z kolei właściciele niektórych odbiorników NavCom mają dostęp do korekt StarFire za darmo.

Tak czy inaczej – zbudowanie własnej sieci PPP jest w zasięgu finansowym nie tylko dużych korporacji. Oznacza to, że powstawanie nowych tego typu usług jest tylko kwestią czasu, a to z kolei musi przełożyć się na obniżki cen. Plotki chodzą, że za około rok start własnej usługi PPP ma nawet ogłosić pewna chińska firma.

↓ Zasięg korekt usług TerraStar

↓ Zasięg korekt usług Trimble RTX przez sygnał satelitarny. W przypadku korzystania z korekt przez internet, są one dostępne wszędzie tam, gdzie jest sieć.

↓ Zasięg korekt OmniStar oraz rozmieszczenie stacji śledzących

Nie dla niecierpliwych

Żeby ten artykuł nie zabrzmiał jak pean na cześć PPP, nadmieńmy, że technologia ta ma jedną zasadniczą wadę, której na imię konwergencja. Nie wchodząc zbytnio w szczegóły: po włączeniu odbiornika i nawiązaniu połączenia z usługą, musi nastąpić inicjalizacja dokładnego pomiaru, która trwa nawet kilkadziesiąt minut! Dlaczego tak długo? Ponieważ korekty PPP – jak już wspomnieliśmy – zawierają tylko informacje o orbitach satelitów i zegarach, a nie posiadają takich ważnych danych, jak choćby opóźnienie jonosferyczne, które jest istotną składową błędu pomiaru satelitarnego. Odbiornik musi więc wyliczyć te wartości sam, co jest niestety czasochłonne. W szczególną cierpliwość musimy się uzbroić, gdy mamy do czynienia z niekorzystną geometrią satelitów lub z tzw. efektem wielodrożności (występującym np. w miastach). Wówczas konwergencja może zająć nawet kilka godzin! Dla wielu użytkowników dyskwalifikuje to PPP jako sensowną technologię pomiaru.

Na szczęście naukowcy od lat głowią się, jak rozwiązać problem długiej konwergencji… i mają na tym polu całkiem niezłe osiągnięcia. Na przykład w usłudze StarFire inicjalizację skrócono do 5 min w przypadku, gdy stoimy w miejscu o znanych współrzędnych. Z kolei wiosną tego roku Trimble ogłosił wprowadzenie usługi CenterPoint RTX, w przypadku której konwergencja jest krótsza niż 5 minut, choć tylko w wybranych regionach świata (w tym w południowo-zachodniej Polsce). Dla pozostałych terenów jest to zaś kwadrans. To wciąż znacznie dłużej niż kilkanaście sekund w przypadku RTK, ale w wielu zastosowaniach będzie to już akceptowalne. Dodajmy, że Trimble rozwinął również technologię znacznie przyspieszającą reinicjalizację pomiaru w przypadku utraty łączności z korektami PPP. Przechodząc przez np. wysoką zabudowę nie musimy więc ponownie czekać kwadransa, by powrócić do pracy.

System Usługa Deklarowana dokładność Wspierane konstelacje Właściciel
OmniStar XP 15 cm GPS Trimble
G2 <10 cm GPS, GLONASS
RTX ViewPoint <1 m GPS, GLONASS, BeiDou Trimble
RangePoint <50 cm GPS, GLONASS, BeiDou
FieldPoint <20 cm GPS, GLONASS, BeiDou
CenterPoint <4 cm GPS, GLONASS, BeiDou
Atlas H100 1 m GPS, GLONASS, BeiDou Hemisphere
H30 30 cm GPS, GLONASS, BeiDou
H10 8 cm GPS, GLONASS, BeiDou
StarFire SF2 5 cm GPS, GLONASS John Deere
C-Nav C1 5 cm GPS Oceaneering International
Veripos C2 5 cm GPS, GLONASS Hexagon
Apex 10-20 cm GPS
Apex2 5 cm GPS, GLONASS
Ultra 15 cm GPS
Ultra2 8 cm GPS, GLONASS
TerraStar TerraStar D 10 cm GPS, GLONASS Hexagon
TerraStar C 2-3 cm GPS, GLONASS

Dostępne sieci PPP czasu rzeczywistego [źródło: GSA]

Wydany w tym roku „Raport użytkownika technologii GNSS” głosi, że w najbliższych latach czas konwergencji będzie ulegał dalszemu skróceniu. Ma to być zasługa rosnącej możliwości obliczeniowej odbiorników oraz wykorzystaniu dodatkowych systemów nawigacyjnych i ich nowych częstotliwości.

Przełomem ma być oddanie do użytku usługi komercyjnej systemu Galileo, której pełna operacyjność będzie ogłoszona w 2020 roku. W tym przypadku korekty PPP będą nadawane przez wszystkie satelity tego systemu i mają zapewnić dokładność pozycjonowania porównywalną z technologią RTK. Niestety, na razie nie jest znany cennik tej usługi.

Komu? Komu?

Jeśli chcemy zacząć korzystać z technologii PPP, musimy mieć kompatybilny sprzęt. Korekty nadawane są bowiem na częstotliwości innej niż standardowe sygnały nawigacyjne. Na szczęście obecnie zdecydowana większość dostawców profesjonalnych i półprofesjonalnych odbiorników satelitarnych oferuje sprzęt przystosowany tego typu korekt, który cenowo nie odstaje od instrumentów korzystających wyłącznie z RTK. Co ciekawe, zaprezentowane pod koniec tego roku przez Trimble’a rozwiązanie Catalyst sprawia, że z PPP mogą korzystać nawet właściciele smartfonów. Jedyne, czego potrzebują, to dokupić specjalną, niewielką antenę oraz wybrać odpowiedni abonament.

Jak to jest możliwie? Wszystko przez to, że Catalyst jest tzw. odbiornikiem software’owym. Przy korzystaniu z takiego produktu do zaawansowanego przetwarzania sygnałów satelitarnych nie potrzebujemy specjalnego czipu, wystarczy odpowiednie oprogramowanie. Konkurencja z pewnością nie śpi i wkrótce zaoferuje podobne rozwiązania.

↓ By korzystać z PPP w smartfonie przez rozwiązanie Catalyst, wystarczy podłączyć urządzenie do specjalnej, niewielkiej anteny (fot. materiały prasowe Trimble)

Biorąc pod uwagę wady i zalety technologii PPP, dla kogo nadaje się ona najlepiej? Lektura stron poszczególnych usługodawców wskazuje, że ważną grupą klientów jest żegluga, hydrografia, a także biznesy typu off-shore, czyli np. operatorzy platform wiertniczych bądź morskich farm wiatrowych. Te zastosowania nie dziwią, bo przecież trudno na morzu założyć stację referencyjną, a z drugiej strony przy na ogół wysokiej wartości inżynierskich projektów prowadzonych „na falach”, wysoka precyzja pomiaru ma duże znaczenie.

Usługi PPP oferowane są również farmerom, którzy wykorzystują je w coraz popularniejszym rolnictwie precyzyjnym, a więc do skuteczniejszego nawożenia czy innych zabiegów na polu. Co ciekawe, jednym z właścicieli takiego serwisu jest firma John Deere – bodaj największy na świecie producent sprzętu rolniczego. Z jego oferty zapewne najchętniej korzystają właściciele rozległych upraw zlokalizowanych z dala od miast, gdzie w okolicy nie ma żadnych stacji referencyjnych.

↓ Z usługi StarFire firmy Jonh Deere korzystają głównie rolnicy

Korekty PPP są wykorzystywane również w mobilnych systemach kartowania czy skanowania. Świetnie się do tego nadają, bo takie pojazdy – co oczywiste – często zmieniają lokalizację, a nawet jeżdżą po różnych krajach. Korzystanie z jednej usługi PPP zamiast korekt RTK od kilku dostawców jest więc rozsądnym finansowo rozwiązaniem. Dodajmy, że dystrybutorzy tych korekt polecają je również dla geodezji, górnictwa, GIS-u, lotnictwa, a nawet badań sejsmicznych.

Różnorodne spektrum zastosowań nie zmienia faktu, że na razie technologia PPP jest znacznie mniej popularna niż RTK. Czy to się zmieni? Bardzo możliwe. Sukces zależy jednak do dwóch czynników. Po pierwsze, od znacznego skrócenia czasu konwergencji. W czasach, gdy wszyscy chcą mieć wszystko „na już”, nawet 5 minut oczekiwania na rozpoczęcie pomiarów to zdecydowanie za dużo. Jak już jednak pisaliśmy, rozwój systemów nawigacji (w szczególności wprowadzanie trzeciej częstotliwości cywilnej) oraz usprawnianie hardware’u niemal na pewno poprawi atrakcyjność usług PPP. Po drugie, muszą spaść ceny tych korekt, tak aby były one atrakcyjną alternatywą dla RTK. Jeśli plotki o chińskim serwisie PPP okażą się prawdziwe, niezłą przecenę mamy jak w banku. Podsumowując: o PPP będziemy słyszeć coraz częściej!

Czego nie mówi nam IP?

„Suche” cyfry w normie odporności IP nie zawsze są gwarancją niezawodności sprzętu pomiarowego w trudnych warunkach pogodowych. Okazuje się bowiem, że w tym standardzie kryją się pewne kruczki. Mokra jesień i nadchodząca zima są doskonałymi okazjami, by napisać o wadach i ograniczeniach tego standardu.

Komu potrzebna jest odporność?

Nie wiem dokładnie, jaki procent kupujących u mnie w sklepie sprzęt pomiarowy pyta o odporność na deszcz czy kurz, ale zaryzykuję, że jest to jakieś 8 na 10 klientów. Choć ta kwestia jest poruszana dopiero na samym końcu rozmowy o konkretnym urządzeniu – już po ustaleniu właściwego modelu – to widać, jak parametr odporności IP jest ważny dla użytkowników. Nic w tym dziwnego, bo przecież na placu budowy nierzadkim widokiem jest niwelator obrotowy utytłany w betonie, dalmierz laserowy utopiony w wykopie z błotem po kolana czy laser krzyżowy pokryty warstwą pyłu gipsowego.

Zobaczcie, co można zrobić z niwelatorem laserowym, który ma normę IP68. Na filmie laser obrotowy Leica Rugby serii 800.

Nie da się też ukryć, że w czasach, kiedy rozwój technologiczny praktycznie wszystkich narzędzi pomiarowych znacznie zwolnił, ich odporność na warunki pracy jest równie ważna dla samych producentów. Stosowanie standardu IP jest wciąż prestiżem – pokazaniem, że wytwarzane instrumenty spełniają powszechnie uznawane, międzynarodowe normy. Na marginesie warto dodać, że zbudowanie urządzenia spełniającego ten standard to relatywnie duży koszt – tym większy, im wyższy numer w oznaczeniu IP.

Stosowanie standardu IP daje więc wymierne korzyści zarówno producentom/dystrybutorom sprzętu, jak i jego użytkownikom. Dla tych pierwszych to doskonała karta przetargowa w walce o klientów. Dla drugich praktyczne korzyści w postaci niezawodności kupowanych urządzeń.

Pokrótce o IP

O oznaczeniu IP (skrót bywa rozwijany jako International Protection lub częściej Ingress Protection) pisaliśmy wyczerpująco już wcześniej. W tym miejscu wyjaśnijmy więc już tylko skrótowo, że składa się ono z dwóch cyfr. Pierwsza informuje o odporności urządzenia na wnikanie ciał stałych, a druga – na wnikanie wody.

standard_ip_1

Czasem w oznaczeniu pojawia się również litera X, która często bywa rozumiana jako brak ochrony przed danym czynnikiem. To jednak błędna interpretacja! Jeśli mamy np. normę IPX7, oznacza to tylko tyle, że danego urządzenia z jakichś przyczyn nie testowano na wnikanie ciał stałych, co nie oznacza, że jest ono wobec nich całkowicie bezbronne. Trudno bowiem się spodziewać, że choć instrument może wytrzymać zanurzenie w wodzie, to do jego wnętrza może wniknąć – dajmy na to – piasek.

Wybierając sprzęt, który ma mieć szczelną obudowę, warto jednak pamiętać, że standard oznaczeń IP ma kilka istotnych ograniczeń. Nawet jeśli kupujemy instrument spełniający najwyższą normę, wcale nie oznacza to, że przetrzyma on wszystko, zawsze i wszędzie.

Może zawierać orzeszki

Szczegółowe zasady przyznawania oznaczeń IP określono w normie 60529 wydanej przez Międzynarodową Komisję Elektrotechniczną (IEC). Dokument ten liczy blisko 100 stron i opisano w nim np. zasady certyfikacji urządzeń w celu uzyskania określonego stopnia ochrony. Na przykład, by móc oznaczyć swój produkt normą IPX6, instrument musi wytrzymać polewanie strumieniem wody przez 3 minuty z odległości 3 m przy ciśnieniu 100 kPa i intensywności strumienia 100 litrów na minutę.

Sęk w tym, że rola IEC ograniczyła się tylko do sporządzenia standardu. Organizacja ta ani nie wykonuje testów certyfikacyjnych, ani też nie weryfikuje poprawności ich przeprowadzenia.

Tu pojawia się więc kwestia zaufania klienta do rzetelności producenta. Czy przeprowadził on (lub zlecił specjalnemu laboratorium) testy zgodne z wytycznymi Komisji? Czy użył do tego celu urządzenia z seryjnej produkcji, a może specjalnie podrasowanego? I wreszcie, czy taki test w ogóle miał miejsce?

Lektura forów internetowych pokazuje, że w przypadku części instrumentów pomiarowych (szczególnie niektórych egzotycznych marek) te pytania są jak najbardziej zasadne! Skoro przecież można oszukiwać na etykiecie produktu spożywczego, to czemu nie w sprzęcie elektronicznym.

Co poradzić na takie krętactwo? Najbardziej dociekliwi mogą próbować weryfikować prawdomówność producenta, np. sprawdzając, kto, kiedy i jak przeprowadził testy zgodności urządzenia z normą 60529. Jest i prostsze rozwiązanie: poprosić dystrybutora, by na naszych oczach udowodnił zgodność instrumentu z tą międzynarodową normą. Warto wtedy patrzeć, czy robi to z dużą pewnością siebie, a może z drżącymi rękoma. Nieskromnie mówiąc, my, w sklepie mierzymy.pl, nie mamy z takimi pokazami najmniejszych problemów. Chociażby, urządzając dalmierzowi Leica Disto X310 z normą odporności IP65 kąpiel błotną.

Tak czy inaczej, w razie stwierdzenia nieuczciwości producenta pamiętajmy, że chronią nas prawa konsumenckie, których możemy dochodzić np. przy wsparciu Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Specyfikacja standardu IEC na pewno nam w tym pomoże.

Starość nie radość

Nawet jeśli producent jest uczciwy, nie można zapominać, że testy zgodne ze wspomnianym standardem IEC 60529 odbywają się na fabrycznie nowych urządzeniach w warunkach laboratoryjnych. Tymczasem z biegiem lat nasz instrument poddawany jest różnorodnym procesom fizycznym i chemicznym, które siłą rzeczy pogarszają szczelność obudowy. Wystarczy, że zaraz po dokonaniu zakupu upuścimy urządzenie na twardą powierzchnię. Czy dalej będzie spełniało normę IP określoną przez producenta? Tego standard IEC nie określa.

Przy długotrwałym użytkowaniu instrumentu szczególną uwagę warto zwracać na elementy gumowe (uszczelki, „zaślepki” portów, klawisze). Z biegiem czasu parcieją i łatwo ulegają zniszczeniu, czego przykład widać na zdjęciu poniżej.

Po 5 latach intensywnego użytkowania gumowe elementy uszczelniające ten turystyczny odbiornik GPS uległy zniszczeniu. Pęknięte zakrycie portu USB i całkowicie urwana ochrona włącznika. Nietrudno się domyślić, że nie spełnia on już gwarantowanej przez producenta normy IPX7.

standard_ip_2s

standard_ip_3s

Nie tylko woda, nie tylko pył

Warto pamiętać, że w rozmowach – nawet z dystrybutorami – używa się pewnego skrótu myślowego, mówiąc o odporności obudowy na czynniki zewnętrzne. W rzeczy samej chodzi o tylko o odporność na wnikanie wody i ciał stałych! A przecież jest wiele innych czynników, których ten standard nie uwzględnia, a które w niesprzyjających warunkach mogą uszkodzić lub całkowicie zniszczyć nasz instrument.

Oto najważniejsze z nich:

  • Wilgotność – Jak to? Oznaczenie IP nie odnosi się do wilgoci? Ano, nie! Druga cyfra odnosi się do wnikania wody, ale nie pary wodnej! A ta, jak dostanie się do wnętrza urządzenia i ulegnie kondensacji, może tymczasowo lub permanentnie je uszkodzić. O ile ukiszenie w zamkniętej walizce mokrego niwelatora optycznego objawi się jedynie zaparowaną optyką, o tyle wilgoć wewnątrz obudowy lasera obrotowego jest zabójcza dla elektroniki. Pamiętajmy więc, by absolutnie nie zamykać w pudełkach transportowych mokrych instrumentów.
  • Upadki – Producenci i dystrybutorzy sprzętu pomiarowego często informują, z jakiej wysokości może upaść instrument i dalej działać. Z reguły jest 1-1,5 m co odpowiada wysokości, na jakiej zazwyczaj urządzenie trzymane jest w ręku lub zamocowane na statywie. Kwestia odporności na efekty upadków jest bardzo delikatna – bo przecież niwelator po upadku będzie sprawny, ale co z jego dokładnością? Na marginesie warto dodać, że kiedyś oznaczenie IP miało również trzeci numer (w przedziale od 0 do 9), który odnosił się właśnie do tej cechy.
  • Wstrząsy, wibracje – część producentów chwali się również odpornością swoich produktów na długotrwałe wibracje. Taka cecha może być istotna, gdy np. są użytkowane w ciężkich maszynach budowlanych, maszynowniach czy zakładach przemysłowych.
  • Temperatura – choć w Polsce panuje klimat zwany umiarkowanym, to różnice temperatur bywają spore. Rekordy to -41°C zimą i +40°C latem (ta druga wartość dotyczy cienia – w słońcu było oczywiście jeszcze cieplej). Mało które urządzenie potrafi działać w tak szerokim przedziale. Warto więc sprawdzić, czy producent określił temperatury, w jakich nasz instrument będzie prawidłowo funkcjonować. Niektórzy idą krok dalej i podają również dopuszczalne temperatury przechowywania (co zrozumiałe, na ogół jest to szerszy zakres niż w przypadku temperatury pracy).
  • Zasolenie – chyba każdy kierowca z dłuższym stażem doświadczył, jak zgubny wpływ na karoserię może mieć sól. Substancja ta równie dobrze może niszczyć także obudowy instrumentów pomiarowych lub połączenia elektroniczne, choć oczywiście w normalnych warunkach trudno, by sól przedostała się z powierzchni drogi na nasz sprzęt. Niemniej jednak, gdy ktoś wykonuje swoje obowiązki w kopalni soli lub choćby w środowisku morskim, to często przy zakupie sprzętu zwraca uwagę na odporność produktu na chlorek sodu.

Na ratunek wojsko

Tę listę szkodliwych czynników można by jeszcze rozszerzyć o kilka, a nawet kilkanaście punktów. Dobrze pokazuje to, że oznaczenie IP tak naprawdę w mocno ograniczonym zakresie mówi nam o wytrzymałości urządzenia.

Być może właśnie z tego powodu systematycznie rośnie popularność standardów serii MIL-STD-810 opracowanych przez amerykańską armię. Tu oznaczenie odnosi się do wielu czynników – nie tylko pyłu i wody, ale również temperatury i upadków, a także takich nietypowych elementów, jak działanie kwasu, szok od wystrzału, gwałtowne przyspieszenie, bodźce akustyczne czy nawet grzyb! Krótko mówiąc, urządzenie spełniające ten standard wytrzyma każdą operację US Army w dowolnym zakątku świata. Oczywiście oznaczenie MIL-STD-810, tak jak IP, również ma swoje ograniczenia i wady. Ale to już temat na kolejny wpis.

Zmierzyć chmurę

Choć przetwarzanie w chmurze (z angielskiego cloud computing) na stałe wdarło się już do wielu dziedzin naszego życia, to na polu pomiarów przyjmuje się wciąż z dużym oporem. Dziwi to o tyle, że technologia ta wcale nie musi być skomplikowana, ani droga. A okazuje się bardzo przydatna!

„U licha! Już przeszło 40 lat mówię prozą, nic o tym nie wiedząc” – ten znany cytat z Moliera jak ulał pasuje także do przetwarzania w chmurze. Niemal wszyscy korzystamy bowiem z tych rozwiązań, choć nie wszyscy jesteśmy tego świadomi. Wszak już samo zapisanie załącznika w e-mailu jest wysłaniem naszych danych do chmury. Z technologii tej lepiej jednak korzystać świadomie, bo wtedy będziemy mieli z tego więcej korzyści.

Cloud computing to – w dużym uproszczeniu – korzystanie z zewnętrznej infrastruktury informatycznej: zarówno hardware’u, jak i software’u. Z reguły nie mamy pojęcia, gdzie się znajduje, stąd przyjęło się mówić, że jest to właśnie „gdzieś w chmurze”. Początkowo infrastrukturę tę wykorzystywano przede wszystkim do hostowania, dzięki czemu administratorzy stron internetowych nie musieli instalować u siebie serwerów wraz z oprogramowaniem, ani troszczyć się o ich utrzymanie czy serwis. Z biegiem czasu cloud computingu zaczęto wykorzystywać również do przechowywania danych, a także ich przetwarzania. Rodzajów chmur i ich zastosowań jest znacznie więcej, o czym świadczy wysyp takich skrótów, jak IaaS, Paas, SaaS, CaaS, DaaS czy IPaaS.

Mniej więcej tak wygląda nasza chmura

Chmura dodatnia

No dobrze, ale do czego nam właściwie potrzebna chmura w pomiarach? Najbardziej podstawowe zastosowanie to przechowywanie danych. Po wykonaniu pomiarów odbiornikiem satelitarnym, tachimetrem, dalmierzem czy jeszcze innym urządzeniem wynik zapisujemy od razu do chmury i już chwilę później efekty naszej pracy można przeglądać na dowolnym komputerze. To ważne, jeśli zależy nam na sprawnym dostarczeniu danych.

W pomiarach możliwość szybkiego zapisu danych do chmury jest także o tyle istotna, że pozwala na ich szybką kontrolę np. przez pracownika w biurze. Może on np. odkryć, że zapomnieliśmy o jakimś obiekcie, albo gdzieś nasze pomiary zawierają ewidentne błędy. Ale to żaden problem, bo przecież wciąż jesteśmy w terenie i szybko możemy jeszcze coś domierzyć. Wykorzystując ten mechanizm, możemy ponadto szybko zaprezentować efekty naszej pracy klientowi. Zaletą zapisu do chmury jest także to, że w ten sposób robimy kopię zapasową naszych zdobytych w pocie czoła danych, i to dostępną z dowolnego komputera.

Przepływ informacji może odbywać się także w przeciwnym kierunku, czyli z biura do terenu. Ruszając na pomiary, nie musimy przejmować się, czy zabraliśmy wszystkie potrzebne nam pliki i czy zmieszczą się one w pamięci naszego instrumentu. Jeśli coś będzie nam jeszcze potrzebne, po prostu szybko znajdziemy to sobie w naszej chmurze.

Cloud computing to także wygodne narzędzie do pracy wielu osób nad jednym projektem. Każdy może bowiem na bieżąco obserwować wyniki pracy swoich kolegów i koleżanek, tak aby np. ich nie dublować czy zapewnić jednolitość opracowania.

W pomiarowej chmurze nie chodzi jednak wyłącznie o dane. Za jej pomocą możemy także… śledzić naszych pracowników. Gdzie jest? Czy się nie obija? Czy robi to, co mu kazałem? Chmura nam powie! W ten sam sposób możemy także monitorować nasze urządzenia pomiarowe – okazuje się to przydatne np. po ich kradzieży.

Stosunkowo słabo jeszcze rozwiniętą gałęzią pomiarowej chmury jest korzystanie za jej pomocą z oprogramowania geodezyjnego czy GIS-owego. Dzięki takiemu rozwiązaniu możemy przetwarzać dane z dowolnego komputera. Na ogół wystarczy do tego zwykła przeglądarka internetowa, nie trzeba więc bawić się w każdorazowe instalowanie programu. To także korzystne rozwiązanie, jeśli mamy dużo danych wymagających skomplikowanego przetwarzania. Całą czarną robotę zamiast naszego cherlawego komputerka wykonają bowiem potężne serwery. Inny jest także sposób licencjonowania. Płacimy nie za jednorazowy zakup, ale za czas korzystania i ewentualnie także liczbę stanowisk.

Chmura ujemna

Jak każda technologia, tak i cloud computing ma swoje wady. Najważniejsza z nich to uzależnienie od połączenia internetowego. Jakakolwiek awaria łącza, czy to po stronie klienta, czy usługodawcy, sprawia, że zamiast pracować w chmurze na chmury możemy sobie co najwyżej popatrzeć.

Podobny problem dotyczy również wolniejszych połączeń, szczególnie w mobilnym internecie. Mimo miliardowych inwestycji w infrastrukturę telekomunikacyjną w wielu regionach Polski o sieci LTE czy choćby 3G możemy sobie pomarzyć. A bez nich pobranie np. kilkunastu megabajtów to ogromne ćwiczenie na cierpliwość.

Kolejny problem z chmurą to bezpieczeństwo. Wyniki pomiaru to często źródło naszych przychodów. Nie chcemy więc, by dobrała się do nich konkurencja. A przecież zapisując nasze dane do chmury, zupełnie nie wiemy, co się z nimi dzieje. Wprawdzie administrator usługi może nas zapewniać o najwyższych standardach prywatności i bezpieczeństwa, ale niedawne głośne przypadki wycieku „z chmury” zdjęć gołych celebrytów pokazują, że nasza chmura zamiast być pewna jak szwajcarski bank może się okazać dziurawa jak szwajcarski ser.

Chmura dla opornych

Przygodę z pomiarową chmurą można zacząć od Dropboxa. Ta usługa jest powszechna szczególnie wśród osób, które muszą przesyłać bardzo duże pliki. Szybko zdobywa popularność również wśród geodetów. Poniżej przykładowy schemat jej działania.

Przykładowy schemat korzystania z Dropboxa w pomiarach geodezyjnych

Wykonujemy pomiar, wynik zgrywamy do smartfona, za jego pomocą ładujemy plik do chmury, po czym możemy go ściągnąć na pulpit naszego komputera i zacząć przetwarzać w jakiejś aplikacji mapowej. Strzałki mogą jednak iść w drugą stronę – w terenie możemy bowiem korzystać z danych zapisanych wcześniej w naszej chmurze lub też załadować sobie niezbędne mapy, operaty i inne dokumenty. Do wykorzystani mamy 2 GB, ale jeśli potrzebujemy więcej przestrzeni, możemy na różne sposoby zdobyć lub po prostu dokupić.

Do korzystania z tej usługi wystarczy założenie konta oraz dostęp do przeglądarki internetowej. Znacznym ułatwieniem jest jednak zainstalowanie aplikacji Dropbox – zarówno desktopowej, jak i mobilnej. Dzięki tej pierwszej nasza chmura staje się de facto jednym z folderów na pulpicie, co znakomicie ułatwia otwieranie i zapisywanie plików.

Nasza chmura w Dropboxie w aplikacji mobilnej, desktopowej oraz w przeglądarce internetowej

Ta sama zaleta wyróżnia zresztą mobilną aplikację. Tu trzeba jednak wspomnieć również o możliwości podglądu plików. To szczególnie ważne, jeśli np. chcemy zobaczyć w terenie fragment ogromnego PDF-a czy wśród wielu dużych rastrów (np. skanów map) znaleźć ten, który nas interesuje. Dzięki strumieniowemu przesyłaniu danych możemy przykładowo sprawnie przejrzeć operat zajmujący wiele megabajtów, choć de facto transmisja danych przy tej operacji będzie znacznie mniejsza.

Przeglądanie wielomegabajtowych plików w mobilnej aplikacji Dropbox nie przysparza większych problemów

Przydatną z naszego punktu widzenia funkcją mobilnego Dropboxa jest możliwość otwierania plików z danymi przestrzennymi „prosto z chmury”. Wystarczy tylko posiadać w telefonie lub na tablecie aplikację, która je obsługuje. Mogą to być np. darmowe i popularne LocusMap, OruxMaps czy Google Earth, które otwierają takie formaty, jak KML czy GPX.

Szybkie otwarcie pliku KML z poziomu mobilnej aplikacji Dropbox

Korzyści płynące z korzystania z Dropboxa i jego popularność zauważyli sami producenci sprzętu i oprogramowania geodezyjnego. Chociażby Spectra Precision, która w swojej aplikacji polowej Survey Pro umieściła narzędzie do przesyłania danych do chmury bezpośrednio z kontrolera.

Transmisja danych do chmury bezpośrednio z aplikacji pomiarowej Spectra Precision Survey Pro

Oczywiście do dyspozycji mamy mnóstwo innych rozwiązań podobnych do Dropboxa. Warto zwrócić uwagę choćby na Google Drive, OneDrive czy Box. W internecie można znaleźć wiele porównań tych oraz innych serwisów. Choć werdykty są różne, to generalnie płynie z nich jeden wniosek: różnice między tymi popularnymi produktami są na tyle niewielkie, że trudno wskazać zdecydowanego faworyta. Liczba użytkowników oraz ich oceny wskazują jednak na Dropboxa.

Nasza chmura widziana z mobilnej aplikacji Google Drive – jak widać, interfejs niewiele różni się od Dropboxa

Chmura z odniesieniem przestrzennym

Wróćmy jeszcze raz do schematu na rysunku 2. Niejeden z czytelników może odnieść wrażenie, że jest niepotrzebnie złożony. No właśnie – czy nie da się łatwiej? Coraz więcej dostawców rozwiązań pomiarowych stara się wyjść takim oczekiwaniom naprzeciw, choć trzeba przyznać, że robią to ostrożnie i niespiesznie.

Chmury dedykowane dla geodetów, kartografów czy speców od GIS-u oferują już zarówno niektórzy dostawcy sprzętu pomiarowego, jak i oprogramowania. Co więcej, niedawne porozumienia Topcona oraz Autodesku, a także Bentley Systems i Trimble’a pokazują, że obie te grupy producentów chcą łączyć siły na polu cloud computingu. Jak zapewniają korporacje, ma to umożliwić sprawą wymianę danych nie tylko między terenem a biurem, ale także geodetą i projektantem oraz innymi specjalistami. Przyszłość tej technologii na polu pomiarów zapowiada się więc niezwykle ciekawie, choć na razie liczba dostępnych produktów nie oszałamia.

Za jednego z pionierów można uznać japońskiego Topcona, który udostępnił pakiet oprogramowania Magnet. Składa się on z aplikacji polowej (do zbierania danych), biurowej (do ich przetwarzania) oraz do pracy w chmurze. Ich zintegrowanie w jednym przedsiębiorstwie sprawia, że pomiar wykonany odbiornikiem GPS lub tachimetrem jest natychmiast widoczny na cyfrowej mapie w biurze. Szef czy klient ma przy tym możliwość śledzenia ekip terenowych oraz sprzętu pomiarowego, a także monitorowania postępów w pracach. Do tego dochodzą takie gadżety, jak czat czy też rozpisanie projektu na terminy i pracowników. Przydatną rzeczą jest także integracja z chmurą Autodesku, co pozwala przeglądać projekty w formacie DWG. A wszystko to dostępne jest przez zwykłą przeglądarkę internetową lub aplikację mobilną.

W oknie aplikacji Topcon Magnet Enterprise można podejrzeć m.in. efekty pomiarów oraz status urządzeń pomiarowych

Odpowiedzią Trimble’a – kolejnego giganta na rynku pomiarów – jest pakiet InSphere. Składa się on z pięciu elementów: Access Services (pozwala na wymianę danych między polowym oprogramowaniem Access a biurowym Business Center), TerraFlex (działające w chmurze rozwiązanie do zbierania danych przestrzennych w terenie, np. za pomocą smartfonów i tabletów), Equipment Manager (do śledzenia położenia instrumentów, a także sprawdzania aktualności oprogramowania, firmware’u czy gwarancji) , Data Manager (do zarządzania w obrębie przedsiębiorstwa danymi przestrzennymi) oraz Data Marketplace (zbiór danych geoprzestrzennych).

Pakiet Trimble InSphere to pięć rozwiązań działających na komputerach, smartfonach, tabletach i instrumentach pomiarowych

Odrębny produkt do pomiarów w chmurze dostępny jest także w ramach należącej do Trimble’a marki Spectra Precision. Zaprezentowana w tym roku usługa Central pozwala eksportować i importować dane pomiarowe z i do tachimetrów oraz odbiorników satelitarnych wyposażonych w oprogramowanie SurveyPro. Dostęp do tej chmury można także uzyskać z poziomu komputera czy dedykowanej aplikacji mobilnej.

Okno aplikacji Spectra Precision Central

Na chmurę stawia także firma Esri – producent oprogramowania ArcGIS. Jej sztandarowym produktem jest tutaj usługa ArcGIS Online, która umożliwia wyświetlanie, edycję oraz udostępnianie danych przestrzennych, a także wykonywanie na ich podstawie różnorodnych analiz. Z serwisem tym związana jest aplikacja ArcGIS Collector na smartfony i tablety z systemem operacyjnym Android lub iOS. Jest ona przeznaczona do zbierania danych przestrzennych w terenie oraz wysyłania ich do chmury. Co istotne, program może pracować również w trybie offline. Gdy tylko połączenie z internetem zostaje przywrócone, aplikacja wykonuje synchronizację danych.

Z Collectorem związany jest desktopowy program OperationsDashboard for ArcGIS. Aplikacja przeznaczona jest dla decydentów i umożliwia bieżącą analizę spływających danych przestrzennych za pomocą cyfrowych map, wykresów, diagramów czy wskaźników liczbowych.

Dane zebrane za pomocą mobilnej aplikacji ArcGIS Collector po chwili są widoczne w usłudze ArcGIS Online dostępnej w przeglądarce internetowej

Mniej ambitnie do tematu chmury podeszła firma Carlson Software – dostawca popularnego wśród użytkowników tachimetrów i geodezyjnych odbiorników satelitarnych oprogramowania polowego SurvCE. Począwszy od wersji 3.0 software ten oferuje narzędzie analogiczne do Dropboxa.

Nie tylko od korporacji

Chyba każdy, kto zawodowo zajmuje się pomiarami, przyzna, że wymienione wyżej narzędzia prezentują się bardzo ciekawie. Ten entuzjazm może jednak nieco opaść, gdy zapoznamy się z cennikiem tych rozwiązań. Powiedzmy tylko tyle, że zdecydowana większość dostawców pomiarowych chmur nie ujawnia publicznie ich cen, co znaczy tylko tyle, iż są one bardzo wysokie. Oczywiście producent zaraz zapewni nas, że ten wydatek, choć spory, szybko się zwróci, bo chmura ograniczy różne koszty naszej działalności. Argument może i słuszny, ale przy obecnym poziomie cen oprogramowania sprawdzi się raczej tylko w dużych firmach.

Na szczęście temat pomiarowej chmury coraz częściej zaczynają zgłębiać nie tylko korporacje, ale także małe start-upy, co daje nadzieję na wzrost konkurencji, a więc na niższe ceny i nowe, ciekawe funkcjonalności.

Za przykład niech posłuży pakiet GIS Cloud wymyślony przez brytyjską firmę o tej samej nazwie. W jej ofercie, analogicznie jak u korporacyjnej konkurencji, mamy do wyboru kilka rozwiązań:

  • Map Editor – działające w przeglądarce internetowej oprogramowanie GIS do wizualizacji, edycji i analizy danych przestrzennych (cena: 55 $/miesiąc/stanowisko);
  • Map Viewer – aplikacja do przeglądania i wizualizacji danych – podobnie jak Map Editor działa w przeglądarce internetowej (15 $/miesiąc/stanowisko);
  • Map Portal – rozwiązanie do publikacji danych przestrzennych w sieci w formie geopotali (95 $/miesiąc);
  • Mobile Data Collection – aplikacja mobilna dla systemów Android oraz iOS do zbierania danych w terenie i wysyłania ich do chmury – działa zarówno online, jak i offline (20 $/miesiąc/stanowisko).

Edycja danych w chmurze platformy GIS Cloud

Jak widać, ceny nie są specjalnie wygórowane, a możliwości oprogramowania wyglądają obiecująco. Warto jednak zauważyć, że jest to rozwiązanie przeznaczone raczej dla specjalistów od GIS-u czy kartografii. Dla geodety mają ograniczoną przydatność, choćby z tego błahego powodu, że mało który tachimetr czy geodezyjny odbiornik współpracuje z systemami Android oraz iOS. Poza tym na platformie GIS Cloud nie uświadczymy specjalistycznych narzędzi przydatnych w codziennej pracy geodetów. Te i podobne inicjatywy (najnowsza to platforma AmigoCloud) dają jednak nadzieję, że już wkrótce chmura będzie w geodezji „chlebem powszednim”.

Pochmurne testowanie

Co więc robić? Inwestować w chmurę już teraz czy czekać aż technologia się upowszechni, „dotrze” i stanieje? Odpowiedzieć na to pytanie każdy musi sobie sam, ale na pewno nie zaszkodzi przetestować tę technologię już teraz. Na przykład rozwiązań InSphere Trimble’a można używać bezpłatnie przez 30 dni. Darmowe demo swojej aplikacji oferuje także Carlson oraz Esri. Z kolei z platformy GIS Cloud możemy korzystać bez opłat przez nieograniczony okres, lecz tylko w przypadku jednego użytkownika.

Ale nawet jeśli interesujące nas rozwiązanie nie jest dostępne w bezpłatnej wersji testowej, na prośbę klienta jego dystrybutor z pewnością udostępni nam je do testów – choćby na kilka godzin. Pewną opcją jest także odpłatne wypożyczenie sprzętu wraz ze stosownym oprogramowaniem. Nawet jeśli te rozwiązania nie przypadną nam do gustu, to przynajmniej – jak mawiają marketingowcy – będziemy „gotowi na przyszłość”. Bo to, że przed chmurą nie ma ucieczki, jest w zasadzie pewne. Wypada więc tylko pożegnać się słowami – „do zobaczenia w chmurze”.

Opłaty za ASG-EUPOS – wyjaśniamy krok po kroku

Już w 2008 roku, gdy uruchamiano państwową Aktywną Sieć Geodezyjną, urzędnicy nie pozostawiali wątpliwości – prędzej czy później korzystanie z niej będzie płatne. To „prędzej czy później” trwało aż 6 lat, do 12 lipca br. W tym czasie tysiące użytkowników ASG-EUPOS przyzwyczaiło się do darmowych poprawek.

Na jakiej podstawie wprowadzono więc opłaty za ASG-EUPOS? Pretekstem do tej kontrowersyjnej zmiany jest nowelizacja Prawa geodezyjnego i kartograficznego, którą wymusił zeszłoroczny wyrok Trybunału Konstytucyjnego. Ustawa weszła w życie 12 lipca br. Szczegóły odpłatności za ASG-EUPOS, w tym ceny, znajdziemy w załączniku do tego aktu, o czym bardziej szczegółowo za chwilę.

Ale najpierw przypomnijmy, jakie serwisy oferuje ASG-EUPOS

Zdecydowanie najpopularniejszą usługą jest NAWGEO. Korzystanie z niej wymaga dwuczęstotliwościowych odbiorników i zapewnia dokładność pomiaru w okolicach 3 cm w poziomie i 5 cm w pionie. Korekty mogą wyliczane na podstawie jednej stacji referencyjnej – wówczas mówimy o technologii RTK. Gdy bazują na obserwacjach z kilku stacji, mamy rozwiązanie RTN. Jak zapewne podpowiada już sama intuicja, RTN powinno być lepsze od RTK, szczególnie przy pomiarach w większej odległości od stacji referencyjnej. W praktyce różnie z tym jednak bywa, ale to już temat na inny artykuł.

Poprawki z ASG-EUPOS wykorzystywane w pomiarach geodezyjnych ruchomym odbiornikiem RTK

Osoby wymagające wyższej dokładności (rzędu pojedynczych centymetrów lub nawet milimetrów) korzystają z POZGEO, usługi przeznaczonej do pomiarów statycznych. Wygenerowany przez odbiornik plik z obserwacjami satelitów wysyłany jest do ASG-EUPOS i automatycznie przetwarzany, po czym użytkownik otrzymuje raport z gotowymi współrzędnymi pomierzonych punktów.

Dla bardziej zaawansowanych przygotowano usługę POZGEO D. W tym przypadku to użytkownik, a nie ASG-EUPOS, przelicza wyniki swoich pomiarów. System dostarcza tylko surowe dane obserwacyjne ze stacji referencyjnych. Na marginesie dodajmy, że mogą to być dane albo dla fizycznie istniejących stacji, albo tzw. stacji wirtualnych (VRS), wirtualnie wygenerowanych w pobliżu miejsca naszego pomiaru.

Pewną odmianą tej usługi był serwis POZGEO DF. Wyróżniała go możliwość pobrania danych obserwacyjnych bezpośrednio z serwera FTP. Co istotne, wraz z wprowadzeniem opłat za ASG-EUPOS usługa ta zostaje wyłączona. To jedyna istotna techniczna zmiana w funkcjonowaniu systemu od 12 lipca.

Zestaw do pomiarów satelitarnych w trybie statycznym

Dla wymagających niższych dokładności, na przykład na potrzeby GIS-u, przygotowano usługi NAWGIS i KODGIS działające w technologii DGPS. Do korzystania z nich wymagany jest jedynie odbiornik jednoczęstotliwościowy. Pierwsza usługa oferuje dokładność pomiaru na poziomie około 3 m. W przypadku KODGIS, dzięki dwustronnej komunikacji odbiornika z ASG-EUPOS, dokładność wzrasta natomiast nawet do 25 cm.

Typowy odbiornik satelitarny przeznaczony do pomiarów GIS

Dokładność kosztuje

Najwięcej, bo 1,5 tys. zł rocznie, zapłacimy za poprawki RTN. Abonamenty na krótsze okresy będą nominalnie tańsze, ale relatywnie droższe. I tak, półroczny kosztuje 810 zł (co daje 1620 zł/rok), miesięczny 180 zł (2160 zł/rok), a tygodniowy 54 zł (2800 zł/rok).

W ramach pojedynczego abonamentu możemy korzystać z poprawek w całym kraju niezależnie od tego, czy będą one wyliczone tylko dla systemu GPS czy także GLONASS (przypomnijmy że dwusystemowe poprawki dostępne są na razie w tzw. podsieciach: mazowieckiej, śląsko-małopolskiej oraz od niedawna także pomorskiej). Pojedynczy abonament nie ogranicza nas również w kwestii formatów korekt.

Podkreślmy, że choć RTN jest najdroższą opcją, wcale nie oznacza to, że po jej wykupieniu mamy zapewniony dostęp do tańszych poprawek RTK czy DGPS. To o tyle ważne, że rozwiązania RTK są wprawdzie nieco mniej dokładne, ale za to na ogół okazują się mniej podatne na usterki techniczne ASG-EUPOS. W praktyce wielu użytkowników usługi NAWGEO najczęściej korzystało z korekt RTN, a w przypadku problemów z dostępem do nich przełączało się na RTK. Teraz za taki komfort niestety trzeba dodatkowo płacić. Ile?

700 zł za rok lub 378 zł za pół roku (w przeliczeniu na rok daje to 756 zł), 84 zł za miesiąc (1008 zł/rok) i 25,20 zł za tydzień (1310,40 zł/rok). W tej cenie mamy dostęp do poprawek obliczanych na jednej ze stacji referencyjnych ASG-EUPOS.

Nie oznacza to jednak, że przy kupowaniu abonamentu musimy z góry wskazać, z jakiej stacji będziemy korzystać przez najbliższy rok. W ramach pojedynczej opłaty w jednym dniu możemy na przykład pracować na korektach ze stacji w Krakowie, a następnego dnia – ze stacji gdańskiej. Wszystko to bez konieczności załatwiania dodatkowych formalności. Na cenę nie ma wpływu także to, czy stacja obsługuje jedynie system GPS czy także GLONASS.

Najmniej zapłacimy za usługi GIS-owe. Roczny dostęp do korekt DGPS kosztuje 300 zł lub 162 zł za pół roku (w przeliczeniu na rok 324 zł), 36 zł za miesiąc (432 zł/rok) i 10,80 zł za tydzień (561,60 zł/rok). W ramach jednego abonamentu można korzystać zarówno z usługi NAWGIS, jak i dokładniejszej KODGIS.

W przypadku RTN, RTK oraz DGPS pojedynczy abonament nie jest przypisany do konkretnego odbiornika. Oznacza to, że jeżeli dana firma czy instytucja ma – załóżmy – 3 odbiorniki, to w ramach jednej opłaty może korzystać z ASG-EUPOS na wszystkich swoich instrumentach, ale – uwaga – nigdy jednocześnie!

W przypadku POZGEO opłata będzie zależna od liczby punktów, dla których ASG-EUPOS wykona obliczenia. I tak, jeśli wyślemy do systemu obserwacje tylko dla jednego punktu, to zapłacimy 5 zł. Ale na im więcej punktów będzie opiewało nasze zamówienie, tym niższa będzie cena jednostkowa. Powyżej 10 pkt zapłacimy 3,50 zł/pkt, a powyżej 100 – już tylko 1,50 zł/pkt. Tak więc np. przy 50 punktach kupionych „hurtem” oszczędzamy 60 zł, przy 100 pkt – 135 zł, 200 pkt – 485 zł, itd.

W POZGEO D mamy do wyboru dwie formy płatności. W pierwszym przypadku ostateczna kwota zależna będzie od liczby stacji referencyjnych (dotyczy to również stacji wirtualnych, czyli VRS), dla których pobieramy obserwacje, oraz długości tychże obserwacji. Tu znów, podobnie jak w POZGEO, obowiązuje zasada, że w „hurcie” jest taniej (patrz tabela).

Druga opcja to abonament. Za rok dostępu do danych odnoszących się do fizycznych stacji referencyjnych zapłacimy 1000 zł, a w przypadku wirtualnych stacji referencyjnych – 1200 zł. W obu przypadkach nie można jednak przekroczyć limitu 3 tys. godzin obserwacji. Podobnie jak w przypadku korekt RTK, RTN oraz DGPS można również wykupić abonament półroczny, miesięczny lub tygodniowy, choć oczywiście im dłuższy, tym każdy dzień pomiaru jest tańszy.

Cennik dostępu do serwisów ASG-EUPOS

Krok po kroku do korekt

Błyskawiczna popularyzacja handlu w internecie przyzwyczaiła nas do tego, że od wejścia na stronę sklepu do sfinalizowania zamówienia mijają góra dwie minuty. Niestety, w przypadku ASG-EUPOS musimy odłożyć na bok przyzwyczajenia i przynajmniej z kilkudniowym wyprzedzeniem planować, jakie usługi systemu będą nam potrzebne. W największym skrócie obowiązuje zasada: najpierw login, formularz zamówienia i opłata, a później dane.

Tak więc pierwszym krokiem jest założenie konta, co należy uczynić na stronie systemu. Co ważne, czeka nas to nawet wtedy, jeśli już to zrobiliśmy za czasów bezpłatności ASG-EUPOS. Po wypełnieniu swoich danych, czekamy na aktywację konta przez administratorów systemu.

Krok drugi to „papierkologia”. Wypełniamy stosowny wniosek (dla NAWGIS, NAWGEO, KODGIS i abonamentu POZGEO D do rozporządzenia ws. udostępniania…, dla POZGEO i POZGEO D). Wpisujemy w nim swoje dane oraz zamawiane usługi, podpisujemy i wysyłamy do Centralnego Ośrodka Dokumentacji Geodezyjnej i Kartograficznej w Warszawie (CODGiK).

W jednym wniosku możemy zamówić kilka różnych usług jednocześnie, np. dostęp do korekt RTK i RTN. Ale jeśli chcemy zamówić kilka usług jednego typu (na przykład trzy usługi RTN dla naszych trzech odbiorników), musimy przesłać kilka oddzielnych wniosków.

Jeśli wniosek wyślemy tradycyjną pocztą, może to niestety trochę potrwać (o ile nasz list, odpukać, gdzieś nie zginie). Sposobem na przyspieszenie formalności jest internet, ale będziemy do tego celu potrzebowali albo podpisu elektronicznego, albo tzw. bezpiecznego podpisu elektronicznego, albo profilu ePUAP (od niedawna można go zdobyć nawet na poczcie czy w banku).

Gdy wniosek dotrze do CODGiK-u, ten go zarejestruje i powiadomi nas o tym fakcie e-mailem. Wtedy przychodzi kolej na opłatę. Nim zapłacimy, musimy otrzymać Dokument Obliczenia Opłaty (DOO). Jeśli zamówienie wysłaliśmy drogą elektroniczną, w ten sam sposób otrzymamy DOO. Jeśli skorzystaliśmy z usług poczty, nie pozostaje nam nic innego, jak czekać na listonosza. Gdy dotrze, przelewamy kwotę obliczoną przez CODGiK w DOO na odpowiednie konto. Ale uwaga! Zgodnie ze znowelizowanym Prawem geodezyjnym i kartograficznym opłata za realizację jednego wniosku wynosi nie mniej niż 30 zł! Tak więc jeśli zamówimy np. tygodniowy dostęp do NAWGEO, to zapłacimy nie 25,20, ale 30 zł!

Po zaksięgowaniu zapłaty nasze konto zostaje aktywowane i wreszcie możemy korzystać z ASG-EUPOS. Jako potwierdzenie zakończenia tej biurokratycznej procedury otrzymamy dokument licencji. Podobnie jak w poprzednich krokach, zostanie on wysłany albo pocztą tradycyjną, albo drogą elektroniczną. Co istotne, by zabrać się za pomiary, wcale nie musimy czekać na otrzymanie licencji. W przypadku zamawiania usług POZGEO i POZGEO D (nie dotyczy abonamentu) dane otrzymamy albo na elektronicznym nośniku, albo – co chyba wygodniejsze i szybsze – za pomocą usług sieciowych, czyli przez internet.

Kto za darmo, komu zniżkę

Nowelizacja Prawa geodezyjnego i kartograficznego w niektórych przypadkach przewiduje darmowe udostępnianie danych z zasobu geodezyjnego. Mogą na to liczyć instytucje chcące korzystać z tych danych w celach edukacyjnych (a więc np. uczelnie i szkoły) i badawczo-rozwojowych (m.in. jednostki naukowe), a także służby specjalne. Do listy tej dopisano jeszcze podmioty realizujące prace geodezyjne zamawiane przez administrację geodezyjną i kartograficzną.

Wszystkie te zwolnienia dotyczą również ASG-EUPOS, ale niestety w bardzo ograniczonym zakresie. W wymienionych wyżej sytuacjach bez opłat można bowiem korzystać wyłącznie z POZGEO oraz POZGEO D (ale nie w abonamencie). By skorzystać ze zwolnienia, należy w odpowiednim formularzu zaznaczyć, ze jesteśmy do tego uprawnieni. Po szczegóły dotyczące formalności w tej kwestii odsyłamy na stronę ASG-EUPOS.

Przypomnijmy, że oprócz całkowitego zwolnienia można załapać się jeszcze na kilka zniżek. Ale tu znów, dotyczy to tylko POZGEO i POZGEO D. Jak już wcześniej wspomnieliśmy, przy zakupie danych dla większej liczby punktów lub stacji referencyjnych albo przy dłuższym okresie obserwacji cena jednostkowa spada nawet kilkukrotnie. Ponadto o połowę mniej zapłacą wykonawcy prac geodezyjnych i kartograficznych podlegających obowiązkowemu zgłoszeniu do zasobu. Z kolei w przypadku nabycia danych na cele szkoleniowe zniżka wynosi 20%. A co z najpopularniejszą usługą NAWGEO? Tu niestety nie przewidziano ani żadnych zniżek, ani zwolnień z opłat.

Jeśli nie ASG-EUPOS, to co?

Po 12 lipca warto się zastanowić, czy w ogóle korzystać z ASG-EUPOS. I wcale nie chodzi tu o przerzucenie się na pion i węgielnicę. W ostatnich miesiącach jak grzyby po deszczu wyrastają kolejne prywatne stacje referencyjne, a nawet ich sieci.

Najbardziej rozbudowana jest TPI NETpro, która swoim zasięgiem obejmuje już cały kraj, a do tego – w przeciwieństwie do ASG-EUPOS – oferuje pełne pokrycie korektami GPS+GLONASS. Teoretycznie sieć ta przeznaczona jest wyłącznie dla klientów firmy TPI. Roczny abonament kosztuje 1,8 tys. zł. Ale przynajmniej do końca lipca w sieci mogą się rejestrować również inni użytkownicy, choć muszą za to zapłacić 2,2 tys. zł/rok.

Stacje referencyjne sieci TPI NETPro

Firma Leica Geosytems ma z kolei sieć SmartNet Polska (jej częścią będzie sieć budowana na południu Polski przez firmę Nadowski). Na razie obejmuje ona przede wszystkim województwa pomorskie i łódzkie, ale docelowo będzie można z niej korzystać w całym kraju. Poza Pomorzem dostęp do niej jest darmowy, choć wkrótce sieć ma stać się płatna.

Stacje referencyjne sieci Smart Net Polska

Użytkownicy z województw zachodniopomorskiego, świętokrzyskiego i śląskiego mają do dyspozycji sieć VRSnet firmy Trimtech. Na razie można z niej korzystać za darmo. Podobnie jak w przypadku Leica SmartNet, właściciel ma w planach objęcie korektami całego kraju.

Stacje referencyjne sieci VRSnet

W budowie jest sieć NadowskiNET, która już w sierpniu ma być dostępna w województwach śląskim, opolskim, małopolskim, podkarpackim i świętokrzyskim. Początkowo korzystanie z tego rozwiązania będzie darmowe. Na przełomie tego i przyszłego roku stanie się natomiast płatne.

Stacje referencyjne sieci NadowskiNET

Wspomnijmy także o Małopolskim Systemie Pozycjonowania Precyzyjnego, którego właścicielem jest Urząd Marszałkowski w Krakowie. Rozwiązanie to jest całkowicie bezpłatne i na razie nic nie wskazuje, by miało się to zmienić. Jest to o tyle dziwne, że MSPP dzieli stacje referencyjne z ASG-EUPOS. Tak więc przez system małopolski korzystamy z korekt za darmo, gdy te same korekty pobieramy przez ASG-EUPOS, musimy za nie płacić.

Stacje referencyjne sieci MSPP

Pojedyncze stacje referencyjne mają ponadto niektórzy dystrybutorzy sprzętu pomiarowego, a także firmy geodezyjne. Warto się więc podpytać tu i ówdzie, na jakich warunkach można by się do nich podłączyć. Pewnym wyjściem jest także zakup własnej stacji, ale to już koszt rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych, a więc opłaci się to tylko większym podmiotom.

Poziomice elektroniczne – ich jakość, a wpływ na dokładność pomiarów

Dzisiaj będzie – po raz pierwszy na blogu – wpis gościnny. Otrzymaliśmy od inżyniera budowlanego, który zawodowo zajmuje się wzorcowaniem przyrządów pomiarowych, opis ciekawego problemu „gubienia” przez niektóre modele poziomic elektronicznych dokładności wraz ze wzrostem pochylenia. Autor zastanawia się, czy przyczyną jest jakość podzespołów, czy też problem leży gdzie indziej? (więcej…)

Dalmierze laserowe – zestawienie oferty rynkowej, cz. V

Piąta część zestawienia – ostatnia w całej prezentacji – będzie dotyczyła dalmierzy impulsowych. W porównaniu z modelami fazowymi, którymi zajmowaliśmy się w poprzednich czterech częściach, instrumenty te są zupełnie innymi konstrukcjami, używanymi przez specyficznych użytkowników i przeznaczonymi do dosyć charakterystycznych zadań. (więcej…)

Dalmierze laserowe – zestawienie oferty rynkowej, cz. IV

Czwarta, ostatnia część z dalmierzami fazowymi, to ekstraliga. Prezentowane w tabeli modele są instrumentami dla najbardziej wymagających użytkowników. Ogromny, jak na dalmierze ręczne, zasięg, zaawansowane funkcje pomiarowe i obliczeniowe, rozwiązania technologiczne niespotykane w innych tego typu urządzeniach – to krótkie podsumowanie tej grupy. (więcej…)

Niwelator laserowy Agatec LT 300 – dlaczego metalowa obudowa jest lepsza od „plastikowej”?

Niwelatory laserowe, dalmierze, lasery krzyżowe, a nawet tachimetry elektroniczne posiadają obudowy wykonane z tworzyw sztucznych. Niewątpliwie są one lekkie. Ale to chyba ich jedyna zaleta. A, przepraszam, w czasie burzy nie przyciągają piorunów. Rynek praktycznie nie oferuje instrumentów pomiarowych w metalowych obudowach (może oprócz poziomic). Znaleźliśmy jednak jeden rodzynek. (więcej…)

Dalmierze laserowe – zestawienie oferty rynkowej, cz. I

Tym wpisem rozpoczynamy kilkuczęściowy cykl poświęcony prezentacji oferty rynkowej dalmierzy laserowych. Instrumenty zostały podzielone na kilka grup pod kątem zasięgu pomiaru. To jedno z najważniejszych kryteriów wyboru tego typu sprzętu. Do minimum ograniczymy komentarz, bo mógłby on być nieobiektywny, a wszystkich „bohaterów” umieszczamy w czytelnych tabelach, które ułatwią szybkie porównanie parametrów technicznych. Zaczynajmy! Dziś dalmierze krótkiego zasięgu. (więcej…)

Odbiorniki laserowe – dobrze wiedzieć, do czego służą

Jeśli nie kupiłeś instrumentu laserowego w zestawie z odbiornikiem, a trafia Ci się nanoszenie poziomów w dużej sali gimnastycznej lub wyznaczanie wysokości słupków ogrodzeniowych, to masz dwie możliwości – albo pracować w ciemnościach, albo… kupić odbiornik i raz na zawsze zapomnieć o problemach niewidocznych linii. (więcej…)

Dalmierze laserowe – po co komu Bluetooth?, cz. II

Chyba nie ma już na rynku smartfonów i tabletów bez wbudowanych aparatów cyfrowych. Ten fakt skrupulatnie wykorzystała firma Leica Geosystems, która do swoich dalmierzy z Bluetooth oferuje darmowe oprogramowanie Leica Disto Sketch do prowadzenia elektronicznych szkiców mierzonych elementów. Odłóżcie w kąt ołówki i kartki papieru. Nadszedł czas cyfryzacji! (więcej…)

Dalmierze laserowe – po co komu Bluetooth?, cz. I

Z naszym zawodowych obserwacji wynika, że zainteresowanie dalmierzami laserowymi z Bluetooth jest coraz większe. Ale – o dziwo – nie jest to zasługa samych dalmierzy, a raczej dynamicznie rozwijających się w ostatnich latach technologii podręcznych tabletów i smartfonów. Przeczytajcie, jak można wykorzystać Bluetooth w codziennych pomiarach. (więcej…)

Niwelatory obrotowe – różne tryby pracy

Laser rotacyjny, jak sama nazwa wskazuje, posiada wirującą głowicę, która podczas obrotu o 360° tworzy wirtualną płaszczyznę odniesienia. Służy ona głównie do pomiaru różnic wysokości, a także do wyznaczania linii prostych. Niektóre niwelatory obrotowe potrafią działać w innych ciekawych trybach pracy – mniej znanych i rzadko wykorzystywanych przez użytkowników, ale bardzo przydatnych. (więcej…)

Teodolit – centrowanie i poziomowanie instrumentu nad punktem

Dziś wpis do bólu praktyczny. Teorii będzie dosłownie pięć zdań. Opiszemy najważniejszą procedurę ustawczą teodolitu, bez znajomości której praktycznie nie można rozpocząć pomiarów tym instrumentem. Jeśli ją opanujecie, będziecie o krok od samodzielnego tyczenia linii prostych, badania pionowości czy wyznaczania kątów na placu budowy. (więcej…)

Wykrywacz magnetometryczny – szukamy metalowych zasuw i pokryw studzienek kanalizacyjnych

Widzieliście kiedyś plac budowy czy przygotowania do wykopów i człowieka chodzące z podejrzaną rurą w ręce, która wydaje przenikliwie piskliwe sygnały dźwiękowe? Nie obawiajcie się, to był zapewne pracownik zakładu komunalnego, który szukał metalowych elementów wodociągu za pomocą wykrywacza magnetometrycznego. (więcej…)

3D Disto – pieruńsko zimno, klasztor Wizytek, 20 łuków, stolarka aluminiowa

Temperatura około 0°C, przeciąg, że głowę urywa, stopy przymarzają do betonowych posadzek, a w XVIII-wiecznym klasztorze Wizytek w Lublinie do zmierzenia 64 elementy konstrukcyjne, w tym 20 łuków. Na ich podstawie zostaną wykonane ścianki i drzwi przeciwpożarowe z aluminiowej ślusarki systemu ALUPROF MB-78EI. Przeczytajcie, jak poradziliśmy sobie z tym zadaniem w ciągu jednego dnia roboczego. (więcej…)

Instrumenty laserowe na budowie – jak dbać o wzrok

Czerwone lub niebieskie okulary, które są często dostarczane razem z pomiarowymi narzędziami pomiarowymi, absolutnie nie chronią naszego wzroku przed wiązką światła czerwonego lub zielonego. Zainstalowane w nich szkła mają wzmocnić widoczność linii lub punktów laserowych. Kilka zdań o „higienie” i bezpieczeństwie pracy narzędziami laserowymi. (więcej…)

Dalmierz laserowy – mierzymy wysokość linii energetycznych, słupów i drzew

Zwrócono się do mnie ostatnio z pytaniem, jakiego instrumentu użyć do wyznaczania wysokości linii energetycznych. Zadanie niby łatwe, ale nie wchodził jednak w grę pomiar bezpośredni odległości przewodu od ziemi (np. ręcznym dalmierzem), bo jak wycelować małą plamkę laserową w cienki i wciąż poruszający się kabel energetyczny? Po chwili namysłu zaproponowałem… dalmierz laserowy, ale taki, który oblicza wysokość na podstawie pomiarów pośrednich. (więcej…)

Taśma taśmie nierówna

Przymiar to materialna miara długości. Tak w nomenklaturze fachowej nazywana jest taśma, miarka czy miara teleskopowa. Przymiar może być wstęgowy, sztywny czy składany. Można go również zakwalifikować do grupy końcowych, kreskowych czy mieszanych. No i istnieje jeszcze podział ze względu na materiał – stalowe, plastikowe, fiberglassowe, drewniane, aluminiowe (sztywne). Praktycznie każdy szczegół tego banalnego narzędzia pomiarowego jest prawnie opisany we właściwych ustawach i aktach wykonawczych. Tym razem garść najważniejszych informacji o przymiarach do mierzenia długości. (więcej…)