Mierzymy zagadki

By rozwiązać tajemnice historyczne nurtujące ludzkość od dekad, a nawet wieków, wcale nie trzeba mieć zmysłu Sherlocka Holmesa. Czasem wystarczy umiejętność obsługi narzędzi pomiarowych!

1 lipca 1863 r., Gettysburg, Pensylwania, USA

To już trzeci rok wojny secesyjnej – krwawej, bratobójczej walki pomiędzy siłami Unii z północy oraz Konfederatami z południa. Od pewnego czasu obie strony konfliktu przeczuwały, że wkrótce nastąpi decydujące starcie. Jego miejscem okazały się pagórkowate tereny w okolicy niewielkiego miasta Gettysburg, gdzie naprzeciw siebie stanęło 97 tys. żołnierzy Armii Potomaku (Unia) i 75 tys. żołnierzy Armii Północnej Wirginii (Konfederacja). Choć ten drugi oddział był mniej liczny, z pewnością nie brakowało wówczas opinii, że ma on większe szanse na zwycięstwo. Armią kierował bowiem wybitny dowódca generał Robert E. Lee, który w trakcie wojny secesyjnej zdążył już odnieść wiele spektakularnych zwycięstw.

Gettysburg – sytuacja z 3 lipca 1863 r. podczas szarży Picketta, na czerwono Konfederaci, na niebiesko – wojska Północy, fot. Wikipedia, Hal Jespersen

Gettysburg – sytuacja z 3 lipca 1863 r. podczas szarży Picketta, na czerwono Konfederaci, na niebiesko – wojska Północy

Przez pierwsze dwa dni bitwy walka była wyrównana. Losy starcia rozstrzygnęły się 3 lipca, gdy gen. Lee zdecydował się na śmiały atak, który przeszedł do historii jako szarża Picektta. Najpierw przeprowadzono zmasowany ostrzał artyleryjski sił Północy, a następnie 12,5 tys. konfederatów ruszyło przez szczere pole na pozycje wroga. Manewr okazał się jednak kompletną klęską. Ostrzał wyrządził bowiem wrogowi niewielkie szkody, a gen. Lee wysłał oddziały Picektta akurat na najlepiej umocnione pozycje. W rezultacie w szarży poległa aż połowa jej uczestników, co oznaczało koniec najkrwawszej bitwy wojny secesyjnej. Wprawdzie sam konflikt trwał jeszcze dwa lata, to wielu historyków jest zgodnych – był to początek końca Konfederacji.

Szarża Picketta, litografia obrazu Thure de Thulstrupa ze zbiorów Biblioteki Kongresu USA

Szarża Picketta, litografia obrazu Thure de Thulstrupa ze zbiorów Biblioteki Kongresu USA

Jak to możliwie, że ten wybitny strateg popełnił tak kardynalny błąd. Czy nie widział, gdzie posyła swoje oddziały? Nie wykluczone! Postanowiła to sprawdzić geografka prof. Anne Knowles z Middlebury College w Wermoncie, wykorzystując to, na czym zna się najlepiej, czyli systemy informacji geograficznej (GIS). Oprogramowanie GIS pozwala bowiem w prosty sposób przeprowadzać analizy widoczności, które powinny dać jednoznaczną odpowiedź na pytanie, co widział, a czego nie mógł widzieć gen. Lee.

Co widział gen. Lee trzeciego dnia bitwy?, fot.Smithsonianmag.com

Co widział gen. Lee trzeciego dnia bitwy?

Do takiego zabiegu potrzeba przede wszystkim numerycznego modelu terenu. Początkowo prof. Knowles chciała pójść na łatwiznę i wykorzystać gotowe opracowanie z lat 90. XX wieku. Doszła jednak do wniosku, że przecież przez blisko 150 lat w rzeźbie okolic Gettysburga zaszło wiele zmian – powstały nasypy czy wyrobiska, które mogłyby zafałszować wyniki analizy. Ostatecznie postanowiła więc sama stworzyć NMT, bazując na mapach topograficznych z XIX wieku! To okazało się jednak wyjątkowo ciężką pracą.

Gettysburg 150 lat po bitwie, fot. NASA

Gettysburg 150 lat po bitwie

Najpierw trzeba było znaleźć odpowiednie materiały źródłowe. Gdy się to udało, należało je zeskanować, a następnie zdigitalizować (czyli, mówiąc dosadniej, przeklikać) wszystkie poziomice. Nie byłoby to wielkie wyzwanie, gdyby nie fakt, że mapa miała powierzchnię 13 stóp kwadratowych, a poziomice były na niej bardzo nieczytelne! Kolejnym kłopotem było nadanie georeferecji, czyli powiązanie skanu mapy ze współrzędnymi geograficznymi. Jako że na mapie nie było żadnych współrzędnych, trzeba było znaleźć na niej jak najwięcej punktów widocznych również na dzisiejszych, cyfrowych mapach (np. charakterystyczne budynki lub skrzyżowania). Nie trzeba chyba tłumaczyć, jak potrafi się zmienić krajobraz przez 140 lat…

Analiza widoczności z punktu obserwacji gen. Lee, fot. Smithsonianmag.com

Analiza widoczności z punktu obserwacji gen. Lee

Benedyktyńska praca zakończyła się sukcesem i po wygenerowaniu NMT można było przystąpić do analiz widoczności, co jest już bułką z masłem. Wystarczyło nanieść pozycję, z której teren bitwy obserwował gen. Lee i czekać na wyniki. A te okazały się intrygujące! Oto bowiem obszary, które były niedostępne dla wzroku generała pokrywały się z terenami, gdzie koncentrowały się siły wroga! Tak więc, gdyby tylko Konfederaci mieli GIS…

Dodajmy, że na bazie NMT prof. Knowles powstała fascynująca interaktywna mapa wraz z trójwymiarowymi wizualizacjami analiz widoczności pola bitwy pod Gettysburgiem.

Interaktywna mapa wraz z trójwymiarowymi wizualizacjami analiz widoczności pola bitwy pod Gettysburgiem

Więcej o projekcie prof. Knowles można przeczytać w miesięczniku „Professional Surveyor” (4/2014)

2 lipca 1947 r., okolice miasta Roswell, Nowy Meksyk, USA

Około godziny 22:00 miejscowy sprzedawca artykułów żelaznych Dan Wilmot oraz jego żona dostrzegli na niebie mknący niemal bezszelestnie latający spodek. 5 dni później tajemniczy pojazd znów się pojawił w tej okolicy, tyle że narobił znacznie więcej zamieszania. Jeśli wierzyć zeznaniom świadków, tego to właśnie dnia na posesji Williama Brazela odnaleziono rozbity latający dysk, który wojskowi szybko zabrali do pobliskiej bazy w Roswell, a cały teren dokładnie uprzątnęli.

fot. noeticscience.co.uk

UFO w Roswell

Wiadomość o tym wydarzeniu błyskawicznie wzbudziła sensację w całych Stanach Zjednoczonych, a nawet poza nimi. Na nic zdały się tłumaczenia generała brygady Rogera Ramey’a, że w rzeczywistości spodek był jedynie balonem meteorologicznym. W ciągu kolejnych lat liczba doniesień o niezidentyfikowanych obiektach latających rosła lawinowo, a Roswell stało się krajową, a później światową mekką ufologów. Do dziś jest to zresztą najbardziej znany przypadek rzekomego pojawienia się UFO, który doczekał się niezliczonych teorii spiskowych, a nawet doprowadził w latach 90. do schizmy wśród ufologów!

Trudno się więc dziwić, że wydarzenie to wciąż jest tematem niezliczonych filmów dokumentalnych. Jednym z najnowszych jest seria „Chasing UFOs” nakręcona przez kanał National Geographic. Śladów UFO poszukują w niej: James Fox – zdeklarowany ufolog, który nawet w kawałku puszki widzi ślady pozaziemskiej cywilizacji, atrakcyjna Erin Ryder deklarująca się jako „sceptyczna wyznawczyni UFO” oraz geolog Ben McGee, do którego bardziej przemawia „mędrca szkiełko i oko”. Na szczególną uwagę zasługuje ta ostatnia postać, bo jednym z jego „szkiełek” jest nowoczesny tachimetr (a właściwie tzw. stacja obrazująca) Topcon IS-3.

To bez wątpienia instrument z najwyższej półki. Wyróżnia go nie tylko wysoka dokładność (1˝ przy pomiarach kątów i 2 mm przy pomiarach odległości), ale i serwomotory oraz mechanizm śledzenia pryzmatu, dzięki którym Ben McGee może mierzyć w pojedynkę, bez pomocy swoich współpracowników krzywo patrzących na jego sceptycyzm. Stacja obrazująca oferuje ponadto skanowanie na odległość nawet 2 km, co świetnie sprawdza się na bezkresnych pustkowiach Arizony.

Tachimetr zmotoryzowany Topcon

Ale właściwie, po co tachimetr w poszukiwaniu UFO? W odcinku pt. „Landing Zone” poświęconym incydentowi z Roswell Ben McGee wykorzystał go do inwentaryzacji rzekomego miejsca wypadku. Tachimetr okazał się o tyle przydatny, że pomógł wskazać obniżenia terenu, gdzie teoretycznie jest największe prawdopodobieństwo znalezienia resztek UFO. Poza tym ktoś musi na bieżąco kontrolować, czy ekipa z wykrywaczem metali czegoś nie pominęła lub niepotrzebnie nie przeczesała jakiego obszaru kilka razy. W odcinku tym naszym bohaterom udało się nawet coś intrygującego znaleźć.

Scott Langbein z Topcona pokazuje Benowi McGee obsługę IS-3, fot. materiały prasowe Topcon

Scott Langbein z Topcona pokazuje Benowi McGee obsługę IS-3

W epizodzie „Abducted In Arizona” za pomocą IS-3 zebrano natomiast zdjęcia panoramiczne rzekomego miejsca uprowadzenia człowieka przez kosmitów, by za ich pomocą zmierzyć, czy nie zaszły tam żadne anomalie we wzroście drzew. Z kolei w odcinku pt. „Texas is for Sightings” tachimetru użyto do tyczenia równomiernie rozmieszczonych punktów, w których wykonano pomiary napromieniowania gleby.

 Ben McGee w trakcie nocnych pomiarów z IS-3, fot. materiały prasowe Topcon

Ben McGee w trakcie nocnych pomiarów z Topcon IS-3

Czy ten najwyższej klasy sprzęt geodezyjny pomógł udowodnić lub obalić teorię o istnieniu pozaziemskiej cywilizacji? Tego w tym miejscu nie zdradzimy, żeby nie psuć kosmicznych emocji przy oglądaniu serii.

22 listopada 1963 r., Dallas, Teksas, USA

Prezydent Stanów Zjednoczonych John Fitzgerald Kennedy właśnie ruszył w swoją kolejną kampanię wyborczą tym razem, by wywalczyć reelekcję. Jednym z pierwszych punktów na trasie było Dallas, gdzie akurat doszło do mocnych tarć między jego kolegami z Partii Demokratycznej, a Kennedy miał je załagodzić. Jadąc na wiec wyborczy odkrytą limuzyną, w okolicach budynku Dealey Plaza oddano w jego kierunku dwa strzały.

fot. people.com

John Fitzgerald Kennedy

Pierwszy trafił prezydenta w górną część pleców – kula przeszyła szyję, uszkadzając kręgosłup i wychodząc poniżej jabłka Adama – drugi strzał, decydujący, przeszył głowę. JFK został natychmiast przewieziony do szpitala, lecz reanimacja nie pomogła. Pół godziny po oddaniu strzału stwierdzono zgon prezydenta.

Śledztwo od razu wskazało, że za zamachem stoi Lee Harvey Oswald – były żołnierz US Marines o sympatiach marksistowskich, który przez kilka lat przebywał w Związku Radzieckim, a następnie powrócił do USA. Aresztowano go już kilkadziesiąt minut po zamachu. Ale już następnego dnia, gdy policjanci wyprowadzali oskarżonego z budynku, z tłumu dziennikarzy wyskoczył mafioso Jack Ruby, który oddał w kierunku Oswalda śmiertelny strzał. Mimo śmierci głównego podejrzanego dziesięciomiesięczne śledztwo specjalnej komisji potwierdziło wcześniejsze przypuszczenia, że były marines był jedynym uczestnikiem zamachu. Ruby’ego zakazano natomiast na karę śmierci, której jednak z powodu raka nie doczekał.

Lee Harvey Oswald, fot. artofpoliticks.com

Lee Harvey Oswald

Prezydent będący zaciekłym wrogiem komunistów, który ginie z rąk marines przebywającego wcześniej w ZSRR, a następnie zamordowanie głównego podejrzanego przez mafioso… taka wybuchowa mieszanka musiała wyzwolić multum spiskowych teorii! Tym bardziej że JFK miał wielu wrogów w kraju i za granicą – zaczynając od komunistów i emigrantów kubańskich, przez CIA, na Ku Klux Klanie skończywszy.

Motel Lorraine (po prawej) oraz pensjonat, z którego oddano strzał (po drugiej stronie ulicy), fot. Wikipedia/Americasroof

Motel Lorraine (po prawej) oraz pensjonat, z którego oddano strzał (po drugiej stronie ulicy)

Odrzucając najbardziej absurdalne teorie, najwięcej z nich skupia się na tym, że Oswald nie mógł działać sam i z pewnością nie był jedynym, który strzelał do prezydenta.

Ekipa serialu dokumentalnego „Nova”, emitowanego w telewizji PBS, była jedną z wielu, która spróbowała zmierzyć się z tą zagadką. Z pewnością była jednak pierwszą, która użyła do tego celu skanera laserowego, i to nie byle jakiego. Leica P20 mierzy nawet do miliona punktów na sekundę na odległość do 120 metrów, zachowując dokładność na poziomie 3 mm. Przy takich parametrach urządzenie może z łatwością obalić teorię spiskową… lub ją potwierdzić.

Skaner laserowy Leica P20

Kryminolog Michael Haag wspólnie z pracownikiem Leica Geosystems przeprowadzili skanowanie laserowe okolic Dealey Plaza, a także wnętrza Texas School Book Depository, skąd miał strzelać Oswald. Jak podkreśla w reportażu Haag, skaner laserowy jest urządzeniem, które zrewolucjonizowało pracę kryminologów. Gdy stosowali prymitywne narzędzia, jak miarka czy dalmierz, zawsze okazywało się, że czegoś zapomnieli pomierzyć i musieli wracać na miejsce zbrodni. Teraz już nie muszą, bo mają pewność, ze każdy najmniejszy szczegół jest zapisany na dyskach komputerów.

Skaner Leica P20 przed Dealey Plaza w Dallas

Skaner Leica P20 przed Dealey Plaza w Dallas

Wizualizacja chmury punktów pozyskanej przez P20 przed Dealey Plaza, fot. YouTube

Wizualizacja chmury punktów pozyskanej przez P20 przed Dealey Plaza

Analizując dane z P20, skupiono się przede wszystkim na teorii „grassy knoll”. Grassy knoll to niewielki trawiasty pagórek z drewnianym płotem tuż obok miejsca zamachu. Według wielu było to idealne miejsce do oddania strzału bez ryzyka przyłapania. Dane ze skanera pokazały, że kula zamachowca faktycznie mogła dosięgnąć JFK z tego miejsca! Ale śledczy nie poprzestali na chmurze punktów i teorię zweryfikowali także, badając ślady wlotu kuli w ciele prezydenta. Analiza ta udowodniła jednak, że strzał nie mógł paść z trawiastego pagórka.

Wizualizacja strzału z „grassy knoll”, fot. YouTube

Wizualizacja strzału z „grassy knoll”

4 kwietnia 1968 roku, Memphis, Tennessee, USA

Choć od formalnego zniesienia niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych minął już niemal wiek, wciąż trudno było mówić o równouprawnieniu osób o innym kolorze skóry. Dlatego z każdym rokiem walka z dyskryminacją rasową nabierała tempa. Jednym z czołowych działaczy na rzecz mniejszości rasowych był czarnoskóry pastor Martin Luther King, laureat pokojowej nagrody Nobla z 1964 roku i autor słynnego przemówienia „Miałem sen”.

Martin Luther King, fot. Biblioteka Kongresu USA

Martin Luther King

29 marca 1968 roku Luther King przybywa do Memphis, by wesprzeć protesty tamtejszych robotników, którzy domagali się wyższych pensji i lepszego traktowania. 3 kwietnia wygłasza płomiennie przemówienie „I’ve been to the Moutaintop”, w którym zwierza się, że po przybyciu do Memphis otrzymał liczne pogróżki, ale to wcale nie zniechęca go do walki z nietolerancją. Najbliższą noc spędza w motelu Lorraine. Następnego dnia, o 18:01, stojąc na balkonie, zostaje postrzelony. Kula trafia go w policzek, a następnie przebija kręgosłup i utyka w ramieniu. Natychmiastowa reanimacja nie przynosi skutków – godzinę później lekarze stwierdzają zgon charyzmatycznego pastora.

Śledczy szybko ogłaszają, że głównym podejrzanym jest James Earl Ray – notowany już m.in. za włamania. Za podejrzanym zostaje wysłany list gończy. Policja łapie go dwa miesiące po zamachu, gdy ten wsiada właśnie do samolotu lecącego do Rodezji. Podczas procesu Ray wprawdzie przyznaje się do winy i zostaje skazany na 99 lat więzienia, ale – jak podkreśla jego adwokat – robi to tylko dlatego, by uniknąć kary śmierci.

James Earl Ray, fot. redrumautographs.com

James Earl Ray

Już w trakcie procesu w amerykańskim społeczeństwie mnożą się podejrzenia, że Ray jest tylko kozłem ofiarnym. Luther King – podobnie jak JFK – miał przecież wielu potężnych wrogów. Dlaczego więc miał zginąć z rąk rzezimieszka bez wyraźnego motywu. Wątpliwości potęguje fakt, że odciski palców Raya na broni były niewyraźne i źle zabezpieczone, a poza tym nie brakowało świadków, którzy twierdzili, iż to nie on faktycznie strzelał, a strzałów nie oddano – jak twierdziła policja – z sąsiedniego pensjonatu.

Blisko pół wieku później za ponowne rozwiązanie zagadki zabierają się twórcy serialu dokumentalnego „America Declassified”. W jednym z eksperymentów chcieli przeprowadzić dokładną analizę dwóch trajektorii lotu kuli zamachowca. Jedna była tą oficjalną, potwierdzoną przez śledczych. Druga nawiązywała do jednej z teorii spiskowych, która głosiła, że strzał faktycznie padł nie z sąsiedniego pensjonatu, ale pobliskich krzaków.

W analizie pomagał geodeta Jack MacAdoo wyposażony w odbiornik GNSS Trimble R6.

Odbiornik GNSS Trimble R6

Pomierzył m.in. balkon, na którym stał Luther King, okno, prawdopodobną pozycję pastora, a także potwierdzone w śledztwie miejsce oddania strzału. Bazując na pomiarach topograficznych, wyznaczył ponadto prawdopodobne miejsce strzału z krzaków. Następnie za pomocą nylonowej nitki zrekonstruowano trajektorie kul, które drobiazgowo przeanalizował były śledczy CIA Mike Baker.

Werdykt: Ray z powodzeniem mógł zabić Kinga, strzelając z pobliskiego pensjonatu. Jednakże teorii strzału z krzaków, bazując na pomiarach geodezyjnych, również nie można wykluczyć.

Więcej o pomiarach Jacka MacAdoo można przeczytać w miesięczniku „Point of Beginning” (2/2014)

U nas zagadek też nie brakuje

W Ameryce doskonale już wiedzą, że w rozwiązywaniu zagadek kryminalnych porządny instrument pomiarowy bywa równie przydatny, co zmysł dobrego detektywa. Nic więc dziwnego, że np. skaner laserowy staje się standardowym wyposażeniem ekip śledczych. U nas, niestety, na postęp technologiczny musimy jeszcze poczekać, czego dobitnym przykładem są choćby ekipy policyjne, które na miejscu wypadków drogowych wspomagają się prymitywnym kółkiem pomiarowym.

Ale pierwsze jaskółki już widać na niebie. Jest nią np. cykl filmów dokumentalnych „Skarby III Rzeszy” realizowany przez Bogusława Wołoszańskiego. W odcinku zatytułowanym „Twierdza tajemnic” poszukiwał on w okolicach Srebrnej Góry na Ziemi Wałbrzyskiej sztolni, w której rzekomo miały być ukryte skarby Reichsbanku. Zamiast jednak przeczesywać teren pieszo, ten znany autor dokumentów zwrócił się do firmy MGGP Aero z Tarnowa o zaprezentowanie alternatywnych metod poszukiwania zmian form rzeźby. Spółka wskazała na lotnicze skanowanie laserowe, które – jak żadna inna technologia – umożliwia szybkie i dokładne mierzenie dużych obszarów, a przy okazji zaglądanie pod korony drzew.

Bogusław Wołoszański na tle samolotu MGGP Aero, fot. materiały prasowe MGGP Aero

Bogusław Wołoszański na tle samolotu MGGP Aero

Wprawdzie naloty wykonane przez MGGP Aero nie potwierdziły doniesień o sztolniach pełnych skarbów, ale przecież brak wyniku to przecież też jakiś wynik.

Kadry z dokumentu „Twierdza tajemnic”, fot. ipla

Kadr z dokumentu „Twierdza tajemnic”

 

Kadr z dokumentu „Twierdza tajemnic”

Kadr z dokumentu „Twierdza tajemnic”

Kadr z dokumentu „Twierdza tajemnic”

Kadr z dokumentu „Twierdza tajemnic”

 

Miejmy nadzieję, że w ślady Bogusława Wołoszańskiego pójdą wkrótce inni twórcy filmów dokumentalnych czy pasjonaci historii i kryminalistyki. Przecież głośnych zagadek i teorii spiskowych w naszej historii nie brakuje! Weźmy choćby śmierć generała Sikorskiego w katastrofie lotniczej na Gibraltarze czy zamordowanie opozycjonisty „Solidarności” Stanisława Pyjasa. Sięgając znacznie dalej w przeszłość, można by sprawdzić, czy np. pofalowany teren okolic Grunwaldu nie sprzyjał w 1410 roku w zwycięstwie nad Krzyżakami. Bardziej odważni mogliby zająć się katastrofą smoleńską. Może obiektywne wyniki pomiarów pomogłyby wreszcie zasypać coraz głębsze podziały dzielące nasze społeczeństwo?

Podziel się z innymi!

Komentuj

Your email address will not be published. Required fields are marked *

nine − 4 =